niedziela, 26 lutego 2012

Moje kolekcje.

Od zawsze byłam kolekcjonerką, zbierałam znaczki, które do dziś gdzieś tkwią, bo niby ich już nie zbieram (chyba już nikt nie zbiera?), ale przecież wyrzucić nie mogę! Moje dzieci też swego czasu były zbieraczami - mój starszy syn zbierał długopisy, ma ich pokaźny zbiór, młodszy zbierał karty telefoniczne, w tym ich zbieractwie rzecz jasna ja ich mocno wspierałam, angażowałam się bardzo i jeśli chodzi o karty, to tak naprawdę to jest moja kolekcja (mąż nawet wstydził się chodzić ze mną po ulicy, bo żadnemu automatowi nie darowałam - ludzie często zostawiali zużyte karty na automacie, więc każdy musiałam przecież sprawdzić!), młody nawet nie bardzo wiedział ile ich ma i jakie. Teraz oni ze zbieractwa już wyrośli, zresztą kart już prawie nie ma, więc kolekcje leżą sobie i zbierają kurz. Co nie znaczy, że jeśli spotkam jakiś interesujący długopis czy kartę to przejdę koło nich obojętnie - nie ma mowy! Ja aktualnie zbieram książki polskich autorów i zakładki do książek i moja kolekcja zakładek ostatnio wzbogaciła się w kalendarze zakładkowe - wyczytałam na którymś blogu (sorry, ale tyle ich mam w czytniku, że trudno mi sobie przypomnieć na którym), że w Niemczech takowe są produkowane i czym prędzej poprosiłam koleżankę, która tam mieszka aby mi jakiś nabyła. Koleżanka spisała się świetnie (dziękuję Grażynko!) i kilka dni temu dotarły do mnie takie piękne zakładkowe kalendarze:


A oprócz nich kilka normalnych zakładek. Ale najstarsza moja kolekcja to kalendarzyki listkowe. Większość ludzi pewnie nawet nie wie co to jest - a to są po prostu takie małe, mnie więcej w formacie karty kredytowej kalendarzyki - po jednej stronie kalendarzyk na dany rok, a po drugiej obrazek - takie małe reklamówki. Mam ich już około 1200, w przybliżeniu, bo mogą zdarzać się powtórki - przy takiej ilości trudno zapamiętać czy taki obrazek już nie występował, zwłaszcza, że zdarzają się identyczne na różne lata. Powinnam zapewne uporządkować je latami, wtedy byłoby łatwiej wyłapać powtórki, ale przy takiej ilości musiałabym poświęcić temu bardzo dużo czasu, może kiedyś.... Najstarszy kalendarzyk w mojej kolekcji pochodzi z roku.... 1950!


Następny w kolejności to rok 1960 ( Wojtuś, to od Ciebie!):



Następne - 1962:

1966:


1967:


1968:


1969:


No i coraz większe ilości z kolejnych lat. Niektóre są brzydkie, inne piękne, niektóre wyglądają jak nowe, inne są mocno nadgryzione zębem czasu, a właściwie warunkami z których do mnie przywędrowały, ale są, a kiedy zaczyna się kolejny rok liczę na wzbogacenie mojej kolekcji. Teraz niestety coraz mniej firm się w taki sposób reklamuje, są na to inne sposoby :-( więc coraz trudniej o nowe kalendarzyki.
Bardzo ładne były kalendarzyki LOT-u, mam je od 1969 do lat osiemdziesiątych:


Mam kalendarzyki ze zwierzakami, z kwiatami, różne, przeróżne, nie będę już Was uszczęśliwiać ich widokiem, ale na koniec pokażę kalendarzyk absolutnie unikatowy, jedyny na całym świecie, zrobiony dla mnie przez koleżankę, ręcznie, bo wtedy nikomu się nie śniło, że będzie można sobie wydrukować co sobie tylko człowiek zamarzy, dawno to było, a więc Hania hand made:



Super, prawda? Oczywiście, gdyby komuś przy jakiejś okazji wpadły do ręki takie kalendarzyki to pamiętajcie o mnie proszę! Żałuję, że nigdy nie spotkałam nikogo kto też zbierałby kalendarzyki, można byłoby się powymieniać!
Niestety zbieram też różne inne rzeczy, do kartek - różne różności - papiery, punchery, tasiemki, koronki, wstążeczki, nalepki, kwiatki i milion innych rzeczy, do robótek - włóczki, kordonki, druty, szydełka itd, a do tego kocham wszelakie puszki, więc też często nie mogę sobie darować i kupuję "coś" w szczególnie pięknej puszce. Puszki oczywiście przydają się na moje skarby, więc nie zajmują miejsca na próżno. Przy mojej mieszkaniowej ciasnocie to zbieractwo jest doprawdy rozsądne ;-), ale póki jeszcze się mieszczę z tym wszystkim, to zbieram. Co ja poradzę na to, że kocham zbierać?




piątek, 17 lutego 2012

Ptaki.

Wczoraj wieczorem w TVN oglądałam film o wronach-mordercach, niestety nie wiem jak się skończył, bo usnęłam, ale wywarł na mnie spore wrażenie. Zresztą szczerze mówiąc, jak patrzę na takie ptaszyska siedzące na drzewach i patrzące na mnie, to zawsze mam wrażenie, że mają ochotę zaatakować! Zresztą swego czasu jakaś gadzina próbowała napaść na mojego psa! Dzisiaj akurat nie udało mi się upolować takiego z bliska, ale i tak te dzioby.... brrrrr!



Zdecydowanie wolę sikorki:









A na deser pies myśliwski w akcji:




Kaczek u nas zatrzęsienie, więc jamnik może sobie poszaleć!

środa, 8 lutego 2012

Szarotki

W niedzielę byłam na Szarotkach, robiłam jak zwykle zdjęcia i zostałam skrzyczana, że robię te zdjęcia, robię i gdzie one są? Więc się poprawiam i szybciutko wklejam, Szarotek grudniowych (i cudnych Tereskowych skarpetek :-( ) nie będzie, bo padł mi dysk i zdjęcia poszły do nicości, tak jak i moje świąteczne kartki buuuuuu!
Szarotki styczniowe.
Na początek piękne, dwustronne żakardy Joli:


Bardzo mi się podobają, ale są jak dla mnie zbyt pracochłonne i wymagające stałego skupienia uwagi, raczej nie dla mnie, chociaż kto wie? Może kiedyś?
A teraz nieco inna dziedzina - papierowa wiklina Ewy (te jasne z przodu, ten brązowy to wiklina prawdziwa):

Też bardzo mi się podoba, Ewa nawet zrobiła mały kursik, ale to zwijanie..... może do tego dojrzeję? Koszyczki są świetne, więc jak będę miała więcej czasu i cierpliwości?
A na deser włóczki Marty i Małgosi, fajne są takie zakupy na miejscu, można pomacać, wybrać!


Piękne, prawda? Naprawdę trudno się oprzeć!
Teraz Szarotki lutowe, mimo mrozu frekwencja była zupełnie niezła, w końcu atmosfera na Szarotkach zawsze jest gorąca, co tam mróz! Tylko tym razem nie było szans na zakupy, bo nie dotarła żadna z dostarczycielek pokus. Za to była nauka - dwustronnego żakardu, Ani lekcji udzielała oczywiście Jola i efekty były zupełnie niezłe:


Tu listkowe plecy Uli, sweterek w który była ubrana:


A tu praktyczne wykorzystanie pięknej patery z papierowej wikliny autorstwa rzecz jasna Ewy, a rudy kłębek i to obok - to moja praca:

A jeśli ktoś byłby ciekawy co takiego robiłam, to prezentuję efekt końcowy na jego.... no może niezbyt zachwyconej, ale pogodzonej z losem właścicielce:



Dobrze, że mrozy się kończą, bo biedulka stanowczo ubieraniem zachwycona nie jest, chociaż na szczęście nie protestuje zbyt mocno! Zdjęcia niewybitne, słabo widać warkocze na sweterku, lepsze byłyby zapewne na dworze, na śniegu, ale ponieważ śniegu nie za wiele, to na razie nie mam jak ich zrobić, ale może popada?

poniedziałek, 6 lutego 2012

Goście.

Jak pisałam w poprzednim poście w zeszłym tygodniu miałam gości, a podejmowanie gości wiąże się rzecz jasna z bywaniem w interesujących miejscach. Tak więc odwiedziliśmy Muzeum Fryderyka Chopina:






Bardzo interesujące, chociaż jest bardzo dużo do zobaczenia i wysłuchania - trudno wszystko ogarnąć przy jednej wizycie. Polecam wizytę we wtorek, bo wtedy jest wstęp bezpłatny :-).
Po muzeum był spacerek na Stare Miasto, po drodze Złota Kaczka (trochę zmarznięta):


Pomnik Kopernika:
Widzicie jak ozdobiony został Kopernik?

Choinka na Placu Zamkowym, niestety w dzień, nie wieczorem, kiedy jest pięknie oświetlona:

Wizyta w restauracji Magdy Gessler:

gdzie największe wrażenie wywarła na nas wizyta w toalecie i pieczołowicie zawiązane na papierze toaletowym kokardki:

Były także sklepy:


A na deser wizyta w "Romie":


Przedstawienie było niesamowite, dekoracje piękne, chociaż muszę przyznać, że bardziej podobał mi się "Upiór w Operze", to znaczy może nie tyle samo przedstawienie, co muzyka - melodie bardziej wpadające w ucho, których z przyjemnością słucha się w domu czy w samochodzie.

Aha, lepiej nie zwracać uwagi na datę na zdjęciach - nie mam pojęcia dlaczego aparat tak daleko zawędrował do przyszłości, bo sam taką datę ustawił, nie zauważyłam tego wcześniej, dopiero jak zrzuciłam zdjęcia!