niedziela, 30 października 2011

Jesień

Jesień, wypadałoby wrzucić na bloga trochę fotek, a tu fotek brak - jak mam aparat i czas, to słońca brak, a jak pogoda dopisuje, to ja bez aparatu, albo nie mam czasu.... życie.
W piątek udało mi się tylko "zdjąć" las Lindego w jesiennej szacie:

I jesienny widok z mojego balkonu:

W piątek byłam na cmentarzu Wawrzyszewskim, wczoraj na Powązkach Wojskowych, zdjęć z cmentarzy brak, ale wracając wpadłam na lotnisko na Bemowie i kilka fotek samolotów wykonałam:


Tu startują dwa samoloty - czarny i biały :-)

A tu w tle pożar - paliła się hałda odpadów na kompostowni przy ulicy Kampinoskiej 1, gdzie składowane są materiały łatwopalne. Trochę i u nas się nadymiło i widoczność wyraźnie się popsuła, no i lekki zapach spalenizny było czuć, w końcu to niedaleko.

No a jak jesień, to i kolorowe liście, a jak liście - to obowiązkowo należy wykonać jesienne bukiety z róż z liści, więc dzisiaj nazbierałam liści i zabrałam się do pracy:


I chyba trochę mnie poniosło:

Szkoda tylko, że te kolorki długo nie będą takie śliczne i różyczki zrobią się bure...

piątek, 21 października 2011

Kartki

Ponieważ latem przybył nam nowy członek rodziny, a jeden "dojrzał", musiałam rzecz jasna uczcić te okazje wyprodukowanymi własnoręcznie kartkami.
Najpierw kartka na 18:

W środku pierwsza fotka jubilatki i kieszonka na "załącznik":


Następna kartka, na powitanie nowego członka rodzinki, robiona w ostatniej chwili, no bo miał być chłopak, po czym na końcówce pojawiła się możliwość, że jednak będzie dziewczynka, więc musiałam czekać, aż maleństwo się urodzi....


No i na koniec kartka dla koleżanki, też na 18, tyle, że kolejną:

Wiem, że w porównaniu do kartek robionych przez dziewczyny dysponujące różnymi wspaniałymi urządzeniami i materiałami moje kartki to bieda z nędzą, ale trudno, są jakie są, ważne, że robione z serca i z miłością. Zdjęcia też wychodzą mi jakieś takie koślawe, nie wiem dlaczego aparat tak je dziwnie zakrzywia, nie potrafię zrobić innych.
Teraz na kartkowych blogach pojawia się coraz więcej kartek świątecznych, muszę i ja zacząć już o nich myśleć, w końcu święta za pasem...

czwartek, 20 października 2011

Książki

Zawsze lubiłam czytać, w dawnych czasach potrafiłam 2-3 razy w tygodniu przynosić po kilka książek z biblioteki i połykać je w niezłym tempie, gdyby moi rodzice wiedzieli, że siedząc grzecznie przy biurku na którym miałam rozłożone lekcje, w szufladzie miałam otwartą książkę, którą sobie spokojnie czytałam.... No ale to było dawno, potem czytałam coraz mniej, wiadomo, dzieci, obowiązki, potem zaczęłam mieć problemy ze wzrokiem (starość nie radość), więc czytałam właściwie tylko latem, na działce, ale ponieważ spędzałam tam całe wakacje trochę lektur zaliczałam. Kiedy w końcu dojrzałam do okularów (ależ ich nie lubię, ale cóż robić, bez nich już nie ma życia) mogłam z powrotem wrócić do czytania przez cały rok. Kilka lat temu, uznałam, że książek jest zbyt dużo (a czasu zbyt mało), aby przeczytać wszystkie, dokonałam wyboru - czytam tylko książki polskich autorów, dlatego też tak chętnie zgłosiłam się do "Włóczykijki". Ponieważ moja rejonowa biblioteka jest dość nędznie zaopatrzona książki głownie kupuję, na Allegro rzecz jasna, bo są dużo tańsze, na niektóre pozycje potrafię "polować" naprawdę długo, aby nabyć je w odpowiadającej mi cenie. Skąd wiem czego szukać? Dawniej głównie przeglądałam książki w Empiku i po okładkach i opisach z tyłu wybierałam te które miałam ochotę przeczytać, od kiedy odkryłam blogi książkowe, jest mi dużo łatwiej, w końcu po przeczytaniu kilku opinii, mogę zorientować się, czy książka mi się spodoba. Czytam przeważnie 1-2 książki tygodniowo, jak już pisałam głównie w pojazdach komunikacji miejskiej, no i nadal latem na działce, szkoda tylko, że tam bywam teraz tak rzadko! Abyście nie pomyśleli, że czytam tylko książki z "Włóczykijki" postanowiłam pisać tu też o innych przeczytanych przeze mnie pozycjach, chociaż po kilka słów, jako że pisanie sążnistych wypracowań nigdy nie było moją mocną stroną. Zacznę dzisiaj od przeczytanej wczoraj książki, a więc:

Katarzyna Rygiel "Gra w czerwone"
O książce:
„Pierwsze ciało może być przypadkiem. Drugie wskazuje na pewien schemat działania. Trzecie jest ostrzeżeniem. Kolejne zwłoki znajdowane nad Wisłą świadczą o niezwykłym wyrafinowaniu zabójcy. Ciała ofiar, owinięte w szkarłatny jedwab, przypominają misterne kompozycje, a moneta w ich ustach przywodzi na myśl starożytnego obola, który należał się Charonowi za przewożenie dusz zmarłych na drugi brzeg Styksu.
Warszawski policjant Krzysztof Sobolewski - wraz z archeolog Ewą Zakrzewską i antropologiem Cyrylem Kalińskim - staje do walki z nieprzeciętnym przestępcą, którego pasją jest śmierć. Zaczyna się gra w czerwone.”

Świetny, trzymający w napięciu kryminał, zaczęłam czytać w autobusie, ale doczytałam w domu, nie mogłam czekać do poniedziałku, aby dowiedzieć się kto jest mordercą! Dziennikarz Artur Strzemiński znajduje ciało – jest to nagi mężczyzna, owinięty czerwonym całunem, z monetą w ustach. Ciało jest nienaruszone, nie wiadomo w jaki sposób morderca zadał śmierć swojej ofierze. Śledztwo prowadzi komisarz Sobolewski – samotny rozwodnik całkowicie oddany swojej pracy, pomaga mu Cyryl Kaliński, antropolog, policyjny konsultant. Co oznacza czerwony całun, moneta w ustach, pozycja w jakiej znaleziono tę i kolejne ofiary? Zapewne rozwiązanie tej zagadki pozwoli na znalezienie mordercy, więc Cyryl wzywa na pomoc swoją przyjaciółkę ze studiów, archeolog Ewę. Dotarcie do tej wiedzy nie jest proste, ale po przejrzeniu ogromnej ilości książek, Ewie udaje się rozwiązać zagadkę – to starożytne sposoby pochówku wampirów. Do gry wchodzi następna osoba – Izabela, najlepsza na świecie specjalistka od wampirów. Rozwiązanie zagadki jest coraz bliższe, wszystkie poszlaki wskazują na mordercę, ale czy słusznie? Zakończenie jest naprawdę zaskakujące, co prawda w połowie książki miałam taką myśl, że ta właśnie osoba jest mordercą, ale uznałam, że to niemożliwe… Książkę naprawdę warto przeczytać, dużo napięcia, dużo uczuć, no i wiedzy mogącej się przydać w przypadku napotkania wampira ;-). Na pewno sięgnę po kolejne książki pani Rygiel.

poniedziałek, 3 października 2011

Tomasz Jachimek "Handlarze czasem" - recenzja

Książka przeczytana dzięki wydawnictwu "Świat Książki" i akcji "Włóczykijka"
O książce:
"Oryginalna powieść fantastyczno-obyczajowa z akcją w dzisiejszej Polsce. Wuj Franciszek, szalony wynalazca, tworzy maszynę do... kupna i sprzedaży czasu. Ci, którzy mają go za dużo mogą go sprzedać tym, którzy mają go za mało! Wynalazek rewolucjonizuje świat, chcą korzystać z niego wszyscy, biznesmeni i bezrobotni, starzy i młodzi. Czy przez to staną się szczęśliwsi? Błyskotliwie, ironicznie i z humorem o współczesnym, zwariowanym świecie i ludzkim życiu, które ma sens wyłącznie dzięki walce z przeciwnościami losu. "
Szczerze przyznam, że wielbicielką działalności kabaretowej pana Jachimka nie jestem i w pierwszej chwili, gdy wzięłam książkę do ręki z lekka się skrzywiłam i pomyślałam eeeee, to się nie da czytać! A tymczasem..... czekało mnie nader miłe rozczarowanie. Książka jest świetna, czytałam z prawdziwą przyjemnością. Lekko i ironicznie pan Jachimek opisuje losy rodzinki, w której wuj Franek, wynalazca dotychczas niezbyt udanych wynalazków, wpada na pomysł genialny w swej prostocie - konstruuje maszynę do handlowania czasem. Dwie osoby wchodzą do maszyny i jedna staje się bogatsza o ileś godzin czasu, a druga oddaje swój czas, zyskując w zamian pieniądze. Doba może trwać dowolnie długo, można w nieskończoność przedłużać przyjemne chwile, ale za to pojęcie czasu traci sens, nigdy nie wiadomo czy uda się polecieć gdzieś czy pojechać, zastać lekarza na stanowisku pracy bo różnym ludziom czas biegnie innym rytmem, każdy ma swoją własną datę i godzinę. Jedni korzystają z życia, mają na wszystko czas, a inny na sprzedaży swoich dotychczas leniwie płynących godzin zbijają majątek. Wuj Franek zdobywa sławę i bogactwo, życie rodziny zmienia się diametralnie - stają się bogaci, a nawet nieśmiertelni, ale czy to akurat daje im szczęście? Poznajemy losy kilku osób których życie dzięki maszynie zmienia się, zadajemy sobie pytanie co w życiu jest bardziej potrzebne -pieniądze czy czas? A swoją drogą, to niejednokrotnie taka maszyna bardzo by się przydała....
Polecam lekturę, książka naprawdę warta jest przeczytania, powinna dalej wędrować.

niedziela, 2 października 2011

Most Północny

Dzisiaj, korzystając z pięknej pogody wybrałam się zobaczyć co słychać na budowie naszego nowego mostu - Północnego, którego z jednej strony nie mogę się doczekać, bo skróci mi drogę na działkę i może wreszcie będę tam jeździć rowerem, bo na moście będzie ścieżka rowerowa, a z drugiej strony,obawiam się, że jak większość ruchu z mostu Toruńskiego przeniesie się na Północny, to Bielany, które nie są na to zupełnie przygotowane, zapchają się całkowicie. Most będzie wyglądał tak (zdjęcie ze strony o moście):

A na razie wygląda tak, widok z dołu:


A tu już widok z mostu w kierunku Białołęki:


A tu widok na Bielany:

Czyli oba brzegi Wisły są połączone, zostały tylko prace nawierzchniowe, korciło mnie mocno, aby spróbować przejechać na drugą stronę, ale trochę się bałam, bo dużo ludzi się tam kręciło, gdyby było pusto, to może....
Tyle relacji z mostu, jutro ruszam do Szarotkowa, dzięki grzybom ten miesiąc szybko mi zleciał! Co prawda miałam na tę okoliczność skończyć tunikę, ale nie dałam rady, chociaż zostało mi już niewiele, ale teraz zaczynam się zastanawiać, czy będzie dobra, zabiorę jutro ze sobą, może dziewczyny mi doradzą!

sobota, 1 października 2011

Jesień i wieczór autorski Kasi Michalak!

Wiem, wiem, blog chwastami mi zarasta, ale pogoda ostatnio taka, że nie mogę w domu wysiedzieć i jeżdżę wciąż na działkę i na grzyby rzecz jasna, amoku dostałam absolutnego i zaległości na wszystkich frontach mam coraz większe, ale zakładam, że różne prace domowe itp mogą poczekać, będę je odrabiać jak nastaną jesienne pluchy, a teraz korzystam z pięknej jesieni. W zeszłym tygodniu byłam na działce 2 dni, w ostatnim trzy, wracałam w czwartek, miałam tylko problem, bo autobus powrotny mam albo o 12.24 (strasznie wcześnie, szkoda dnia), albo o 18.24 i tym wracam zazwyczaj, ale w ten czwartek było coś, z czego absolutnie nie mogłam zrezygnować:


Miałam więc spory problem, na szczęście moi ulubieni sąsiedzi też wracali do domu i wyruszali ok. 16.00, więc zabrałam się z nimi, nawet zostałam odstawiona pod sam dom, dzięki czemu dotarłam już kilka minut po 17, akurat zdążyłam zostawić bagaż, przebrać się i złapać "Poczekajkę"( niestety jedyną książkę Pani Kasi, którą mam akurat w domu, reszta wywędrowała w świat) i dojechałam punktualnie na spotkanie. Bardzo cieszę się, że mogłam tam być, bo Pani Kasia nie przewiduje w najbliższym czasie takich spotkań, więc następna okazja aby ją zobaczyć w realu będzie dopiero na Warszawskich Targach Książki, w maju. Było bardzo miło, Pani Kasia jest taka jak jej książki -przesympatyczna i ciepła, opowiadałam nam o sobie, o Poziomce, o pracy w Zoo - przygody, które przeżywała w "Poczekajce" Patrycja to autentyczne wydarzenia, które w trakcie pracy w Płockim Zoo spotkały Panią Kasię. Bardzo się cieszę, że mogłam tam być, żałuję tylko, że nie zabrałam aparatu fotograficznego, bo miałam tylko padającą komórkę, więc mogłam zrobić tylko jedno zdjęcie:

Wracając do grzybów, to uzbierałam już sporo i mam kilka słoików suszonych, zazwyczaj robiłam duszone i zamrażałam, ale w tym roku jakoś wolę suszone, może dlatego, że nie bardzo mam miejsce w zamrażarce? Oprócz grzybów (zdjęć brak, bo żadnych tak pięknych ja te w poprzednim poście nie było) ostatnio w lesie spotkałam kilka takich sympatycznych stworzonek:


Chyba też łapią ostatnie promienie słońca? Jednego nawet o mały włos nie rozjechałam rowerem, którym wyprawiam się na grzyby w odleglejsze rejony, na szczęście obydwoje mieliśmy refleks i biedak uszedł z życiem!
Ostatnio bardzo podniósł się poziom wód gruntowych w okolicy mojej działki, co prawda woda z mojej piwnicy wreszcie zniknęła (chociaż była tam całą i zimę i większą część lata), ale w lesie, tam, gdzie dotychczas był teren podmokły, teraz są paskudne, cuchnące bajora:

W przyszłym tygodniu też planuję pojechać na działkę, tym razem zapewne wyruszę w środę i wrócę w czwartek, pewnie to już będzie ostatni raz, bo ileż może trwać ta piękna pogoda? Wkrótce zapewne będzie lało i wiało i jakoś trzeba będzie przetrwać te paskudne miesiące, byle do wiosny!